Wyprawa rowerowa przez kraje bałtyckie plus Helsinki (2-18 września 2011).

Pomysł pojawił się niedługo po pierwszej wyprawie do Wiednia. Bardzo powoli, acz systematycznie rozpocząłem przygotowania. Plan był (jak zwykle) prosty, przejazd z Suwałk do Tallina po trasie międzynarodowego szlaku rowerowego EuroVelo 10. Jest to szlak dookoła morza Bałtyckiego. Mnie oczywiście interesował jedynie fragment. Takie były plany, a co z tego wyszło przeczytacie poniżej :)

Dzień 1. Przejazd pociągiem do Suwałk.
    To był chyba jeden z najcięższych dni tej wyprawy, choć rowerem przejechałem może ze 3km. Najpierw pociąg TLK relacji Wrocław-Białystok (8:50 – 18:41) potem szynobusem z Białegostoku do Suwałk (20:00 – 22:16).
    W tym pierwszym znajdował się wagon do przewozu rowerów, choć właściwie należałoby powiedzieć wagon z wydzielonym miejscem na rowery. Oprócz mnie jeszcze dwójka rowerzystów, więc miejsca wystarczyło. Sporym minusem jest fakt, iż przedział z rowerami nie był zamykany, co powodowało konieczność ciągłego spoglądania czy aby jakieś sakwy nie znikają. W tym miejscu chcę jednak zaznaczyć, że jak na warunki naszego kraju i pociąg dalekobieżny nie było źle (i wcale nie jest to złośliwy komentarz). W drugim pociągu (szynobus) miejsca na rowery nie było, jednak nikt nie miał pretensji, że rower trochę blokuje przejście. To wszystko jednak ma się nijak do czasu przejazdu, dwanaście godzin w pociągu to stanowczo za dużo. W tym czasie dajmy na to taki anglik czy francuz, okrążyliby pociągiem swój kraj pięciokrotnie (pewnie trochę przesadziłem, ale mamy XXI wiek, a jak wiadomo pociągi w Polsce jeżdżą wolniej niż w latach 70 czy 80). Parę słów o pociągach będzie jeszcze w drodze powrotnej :)
    Jest już po 10 wieczorem i jestem na stacji Suwałki. Teraz jeszcze podjechać miejscowości Mała Huta, gdyż tam mam zarezerwowany pierwszy nocleg. Po raz pierwszy i nieostatni podczas tego wyjazdu, przekonałem się, że lepiej jechać po głównych drogach, niż szukać skrótów. Dotarłem i zadowolony idę spać.

Koszt noclegu w domku (lub raczej na poddaszu): 30zł.




Dzień 2. Suwałki - Mariampol.
    Zaczynamy, kierunek Litwa. Ilekroć pomyślę o tym ile mam do przejechania, zaczynam się zastanawiać, co mi odbiło :) Zaraz jednak przychodzi kolejna refleksja "przecież w każdej chwili mogę zawrócić jak nie będę dawał rady". Siadam na mój objuczony rower i ruszam. Kieruję się na Sejny drogą 653, wcześniej podziwiam Wigierski Park Narodowy. Ze względu na sakwy wole jednak poruszać się po nawierzchni utwardzonej, najlepiej asfaltowej. Pogoda nieciekawa, dużo chmur i deszcz wydaje się nieunikniony. W Sejnach kieruję się na północ lokalnymi drogami i właśnie zaczyna padać, a po chwili to już nawet leje. Intensywne opady przeczekuję pod drzewami, gdy tylko trochę mniej pada jadę. Ostatnia miejscowość w Polsce to Burbiszki, pierwsza na Litwie - Salos.
    Zaraz po wieździe na Litwę niemiła niespodzianka, drogi asfaltowe się skończyły teraz czas na piasek z kamieniami :) Początkowo nie jest źle, gdyż nawierzchnia twarda, a luźnego materiału nie ma, aż tak wiele. Z czasem jednak jest go co raz więcej, a obciążony rower lekko się zapada. Momentami razygnuję z jazdy w obawie o opony i prowadzę rower. Szczęśliwy wjeżdżam na główną drogę do Kalwarji (Kalvarija). Stąd już niedaleko do Mariampola (Marijampole). To miasto kojarzy mi się z filmem "Między ustami, a brzegiem pucharu" z Jackiem Chmielnikiem :) Krótki odpoczynek i jedę dalej, w miejscowości Paezeriai jest jakiś kamping. Na miejscu okazuje się, że kamping owszem jest, ale kilkanaście kilometrów dalej w miejscowości... o tej samej nazwie !!! Robi się już powoli ciemno, więc pytam gospodarz, który mi powiedział o kampingu, czy mogę się rozbić na jego posesji. Zgodził się bez zastanawiania. Zostałem zaproszony nawet na poczęstunek i tradycyjnego "jednego" :) Rozmowiamy po angielsku, a wsród nielicznych polskich słów jakie padają, wibija się na czoło tytuł pewnego serialu, bardzo dobrze tu wspominanego. Chodzi oczywiście z ten serial z czolgiem Rudy 102 i psem Szarikiem :)
W tym dniu zanotowałem w notatniku dwa zdania, a właściwie pytania.
Czy na Litwie nie wiedzą co to jest asfalt ?
Dlaczego wszystkie psy latają luzem ?

       

Dzień 3. Mariampol - Jurbarkas.
    Wstałem dość wcześnie rano, podziękowałem gospodarzowi za gościnę i ruszam dalej. Cel na dziś to Jurbarkas. Nie jadę po szlaku EuroVelo, dopiero właśnie w tym mieście mam na niego wjechać. Kemping mam zaznaczony na mapie 13km za miastem, co gorsza nie w tę stronę w którą chcę jechać. Okazuje się jednak, że w miastach nie ma problemu z noclegiem i zaraz po wjeździe do miasta namierzyłem pole namiotowe. Ta prawidłowość potrwierdziła się i w kolejnych dniach. Okolice miast, oraz tereny nad morzem oferują sporo miejsc, gdzie można przenocować (przynajmniej ja nie miałem z tym problemu, a może poprostu miałem fart :)
W dniu dzisiejszym zanotowałem:
Wiatr, wiatr, nie mam sił. Przystaję co kilka kilometrów.
Niemniej koło 14 jestem już na kampingu.
Cena za nocleg (namiot + prysznic): 25 litów (1 lit = ok. 1,3zł)
Po dzisiejszym dniu zapada decyzja, jadę na skróty inaczej nie dam rady.
Pogoda ładna.

       

Dzień 4. Jurbarkas - Tytuvenai.
    W mieście natrafilem na pomnik litewskiego bohatera narodowego. Pod pomnikiem najważniejsze epizody (jak się domyślam) z jego działalności. Jest i polski akcent, choć pewnie nie przysparza on nam symapatyków na Litwie. Rok 1920 (i jak się domyślam, po raz drugi) żołnierz litewski walczy z polskim orłem (zdjęcie poniżej).
    Zgodnie z podjętą decyzją pojadę "pionowo" na północ w kierunku Rygi. Chyba te dwa pierwsze dni i lokalne drogi dały mi się lekko odczuć. Powraca myśl o tym ile jeszcze mam do przejechania :) Nie biorę jednak, pod uwagę możliwości powrotu, nie teraz, gdy dopiero co wyjechałem :)

    Jedzie mi się jakoś tak ciężko, co gorsza zostawiłem olej do smarowania, a wspomniane drogi z piasku i kamieni zrobiły swoje, słychac nawet jakby rower zaczynał wydawać dźwięki podczas jazdy :) W tym dniu najbardziej odczułem na własnej skórze co oznacza jazda na skróty, gdy można dorzucić 2-3 km i trzymać się głównych dróg. Nie omieszkałem odnotować tego w notatniku.
Podobny dystans do wczorajszego, obym tylko dał radę :)
Jest kamping, jest i cały osrodek wypoczynkowy (niestety domki zajęte przez wycieczki szkolne), pozostaje namiot.
ŻADNYCH SKRÓTÓW !! Jak to możliwe, że jadąc prostą drogą i skręcając w prawo (!) wyjeżdżam w miejscowości położonej na lewo (!) od tej drogi. Albo ktoś spieprzył mapę, albo tak tu jest :)
Prysznic - bezcenny !
Dzisiaj na trasie zaliczyłem pierwszego (jak się później okazało jedynego) kapcia.
Nocleg na polu namiotowym: 25 litów.

       

Dzień 5. Tytuvenai - Siauliai.
Spokojna droga, bardzo ładna pogoda (początkowo wiatr trochę przeszkadzał). Jadę znakowanymi drogami (żadnych lokalnych żwirowisk !).
Miejscowość Siauliai bardzo fajna, jednak zaglądam tylko do informacji turystycznej z pytaniem o kamping. Otrzymuję namiary na kamping "Grażyna". Jestem, rozbijam namiot, jem kolację (20 litów).
Nie mam już nic do picia, jadę więc do miasta zrobić zapas. Kupiłem dwa napoje, jeden na bagażnik drugi do ręki i... łup przez kierownicę. IDIOTA (ze mnie) !!!

       

Dzień 6. Siauliai - Biksti.
Trasa w dniu dzisiejszym trochę się wydłużyła (miałem zakończyć w miejscowości Auce, pojechałem dalej do Biksti) dodatkowe 27km. + 2-3 dojazd do kampingu nad jeziorem.
Pogoda - podobny scenariusz jak ostatnie dni, rano chmury, później przejśnienia. Dobra na rower, byłaby jeszcze lepsza, gdyby mniej wiało.
"Najciekawszy" jest odcinek po nawierzchni szutrowej (ok. 10km), cały czas myślałem tylko o dętkach i oponach. Na szczęście spisały się doskonale. Jestem zmęczony, myślę już tylko o odpoczynku w Rydze, a staram się nie myśleś o odcinku Ryga - Talin. To będzie jakieś... a zresztą, mam przecież o tym nie myśleć, idę spać.

       

Dzień 7. Biksti -Jurmala.
Ryga jeszcze nie, choć Jurmala leży z 15-20km. od Rygi. Pod względem pogody dzisiejszy dzień był bodaj najładniejszy, jechało się dobrze. Najbardziej to teraz cierpią moje "4 litery" :)

Najpierw Janupils, potem w miarę szybko Tukums, samo miasto jak inne (najważniejsze, że był bankomat). Z Tukums już nad morze (a właściwie Zatokę Ryską). W czasie jazdy wiatr się nasilił i widać było po roślinności, że morze coraz bliżej. Potem jazda wzdłuż wybrzeża - ciepło. W jednej z miejscowości obiad (na szczęście angielski, choćby na moim poziomie znajomości, jest powszechnie znany). Plaża, sklep i w kimono.

Koszt noclegu (domek jednoosobowy) - 7 łatów łotewskich. Za namiot - 5.

       

Dzień 8. Jurmala - Ryga.
Wyruszająca cały czas zastanawiałem się, czy w Rydze nie będzie problemu z przełożeniem noclegu, gdyż rezerwację miałem wykupioną na następne dni, lecz z uwagi na skrócenie trasy dotarłem wcześniej. Moje obawy okazały się słuszne.

Dzisiejszy dzień był "powalony do kwadratu" ! Najpierw Ryga i brak możliwości przełożenia noclegu. Siedzieć 3 dni w Rydze odpada, więc odwołałem rezerwację i pojechałem dalej. Zwiedzanie Rygi ograniczyło się jedynie do przejścia przez miasto. Wszystko do góry nogami, wylądowałem kilkanaście kilometrów za miastem na kempingu w lesie. Musiałem przejechać 7km. przez poligon (obecnie przeznaczony do zwiedzania).
Byłem niepocieszony (nie tak to miało wyglądać), choć teraz jestem zadowolony, może po tym zimnym piwie. Jechałem spory kawałek wzdłuż autostrady, to pewnie jest ta znana viaBaltica.
Muszę znaleźć net, bo mi się kasa skończyła na telefonie i nie mogę dzwonić ani odbierać.
Jutro prawdopodobnie ostatni dzień na Łotwie, w poniedziałek - Estonia !

       

Dzień 9. Ryga - Salacgriva.
Udało mi się dojechać do miejscowości Salacgriva. Dwa odcinki trasy z piasku i kamieni i mam serdecznie dość wszystkiego (i my w Polsce narzekamy na drogi). O godz.21 dojechałem na kamping. TYLE !

Za możliwość rozbicia namiotu zapłaciłem 4 łaty, za duże piwo 2 łaty.



Dzień 10. Salacgriva (dzień przerwy).
Przerwa spowodowana opadami deszczu. Od rana pada (jest 13:30). Gdybym wiedział, że tak będzie wziąłbym domek. W namiocie zaczyna być trochę klaustofobicznie :)
Przygotowałem sobie nawet plan awaryjny na wypadek gdyby pogoda miała się sypnąć (puk, puk). Do Parnu muszę się dostać własnymi siłami. Z Parnu jest linia kolejowa do Talina. Tak na wszelki wypadek.
14:30 - opady jakby osłabły, nawet słońce lekko wygląda zza chmur.
Mogłem jechać ? Czy ja wiem, zjadłem w końcu porządny objad z zupą i drugim daniem, zrobiłem zapasy. Dzień przerwy, jak najbardziej zasłużony :)

Dopiero jutro będzie Estonia, lecz nie szkodzi, mam spory zapas czasu po skróceniu trasy.

Przedłużenie pobytu na polu namiotowym kosztowało mnie 3 łaty.



Dzień 11. Salacgriva - Tostamaa.
Rano chmury, ale bez deszczu. Jadę, startuję o godz.8. Rower wymyty deszczem z kurzu i przesmarowany olejem po śledziach (!!) spisuje się znakomicie, aż chce się jechać, nic nie skrzypi.
Do Parnu dojechałem bardzo szybko, jadę dalej (potwierdza się fakt, iż nie lubię większych miast, gdy jadę obładowanym rowerem). Dalej poruszam się szlakiem EuroVelo wzdłuż wybrzeża. Ścinam w miejscowości Tostama, aby trafić na kamping. Pole namiotowe jest beznadziejne, tak jak posiłek we wspomnianym mieście Tostama (wszystko wyglądało na mocno przeterminowane i "wyciągnięte spod szafy").
Jadę dalej, nad następnym jeziorem są domki. Na dziś to koniec. Prysznica niestety brak. Domki są pewnie dla rybaków, im może prysznic nie jest potrzebny :)

Pierwszy dzień w Estonii. Co ciekawe dopiero tutaj natrafilem na oznaczenia międzynarodowego szlaku rowerowego EuroVelo. Tabliczki pojawiły się zaraz po przekroczeniu granicy łotewsko-estońskiej.

Ten olej po śledziech to była siła wyższa. Pakując się przed wyjazdem oczywiście musiałem o czymś zapomnieć i padło na olej do łańcucha. Po kilku dniach jazdy piaszczystymi drogami, jechało się zdecydowanie gorzej. Szczęśliwie deszcz wyczyścił rower, a olej ze śledzi przydał się jak nigdy.

Koszt noclegu w domku nad jeziorem: 15 euro.

       

Dzień 12. Tostamaa - Kasapere.
Sprawdziłem, jezioro koło którego się zatrzymałem nazywa się Tohela.

Zwinąłem się szybko, z samego rana około 7:30. Gdy ruszałem, ubrałem się ciepło była mgła i pełno chmur. Niecałe dwie godziny później przebierałem się, gdyż bo mgle nie było śladu i zaczęło świecić słońce. Reszta dnia to bardzo ładna pogoda (poza jedną dużą chmurą z której trchę pokapało).
Trasa jest naprawdę fajna. Choć są to głóne drogi, ruch jest niewielki, można rzec znikomy i jest asfalt :) Po litewsko-łotewskich doświadczeniach doceniam bardzo ten fakt.
Około godz.17 zdecydowałem się na kamping, w porównaniu z noclegami w poprzednich krajach tu jest poprostu drogo. Dobrze, że jest to pokój i jest też prysznic. Zostało mi jeszcze parę "świeżych" ciuchów na podróż promem. Z mniejszą odzieżą nie ma problemu, zdąży wyschnąć, z większymi rzeczami jest już gorzej. Nie ma co drążyć tematu, powiedzmy że jest kilka plam :)
Jestem jakieś 40km od Talina !
Na liczniku przy rowerze "pękł" dzisiaj 1000 kilometr !!!

Cena za pokój (pięc łóżek, jestem sam): 18 euro.

       

Dzień 13. Kasapere - TALLIN !!!
Wyruszyłem dość późno, około godziny 11. Jestem już tak blisko celu mojej wyprawy, że nie mam się co spieszyć. Jadę spokojnie, zatrzymując się co parę kilometrów. Wyruszyłem później, więc ubrałem się lekko, gdy dotarłem do Bałtyku, wjechałem w strefę mgły i zimnego powietrza. Trzeba było wyciągnąć z sakw coś cieplejszego.
W punkcie widokowym nad brzegiem morza, stałem na urwistym brzegu niedaleko wody. Mgła była taka, że widziałem tylko na kilka metrów i jedynie słyszłem fale. Potem znowu strefa bez mgieł i tak już dojechałem do Talina, choć w samym mieście początkowo również mgła i zimne powietrze.
W hostelu "Fat Margaret's" w Talinie nie było problemu z dodaniem jednego dnia do rezerwacji. Pamiętając Rygę miałem pewne obawy.
Muszę przyznać, że port zrobił na mnie wielkie wrażenie :)

       

Dzień 14. TALLIN (przerwa).
To był dzień na zwiedzanie stolicy Estonii. Miasto można podzielić na dwie części, pierwszą zabytkową i drugą powiedzmy współczesną. Zdecydowanie ciekawsza jest ta pierwsza, otoczona murami.
W końcu mogłem zjeść coś innego niż ryby z puszki :) Trochę nawet przesadziłem, co przypłaciłem bólem brzucha.

       
               

Dzień 15. Tallin - Helsinki - Gdynia (promy).
Żegnam Estonię i wsiadam na prom (to jest mój pierwszy rejs, gdyż nigdy wcześniej nie mieałem okazji pływać takim promem).
Pierwszy rejs jest w miarę krótki, wszak z Talina do Helsinek niedaleko. Samo wejście do portu w Helsinkach bardzo ładne. Liczne wysepki z domkami wyglądają trochę jak z jakiejś bajki.
W porcie szukam stanowiska z którego odpływa mój prom do Gdyni. Szukam, szukam i znaleźć nie mogę. Pytam w punkie informacyjnym i tutaj następuje spore zaskoczenie, terminal "Hansa" owszem jest w Helsinkach, ale na drugim końcu miasta. Upss... Całe szczęście, że mam sporo czasu na przesiadkę. Zgodnie z zasadą "koniec języka za przewodnika" ruszam na poszukiwania. Po poszątkowych problemach, trafiam w końcu na właściwą drogę i docieram na miejsce. Nie o takim zwiedzaniu Helsinek myślałem. Później już tylko oczekiwanie na prom, odprawa i ruszam do Polski. O ile do Helsinek było ciekawie bo krótko, o tyle teraz podróż się ciągnie, oglądać nie ma czego, dookoła ciemno i woda :)
Na promie oglądam mecz Polska - Czechy (wszak trwa Euro2012), co wpływa jeszcze bardziej dołująco na podróż. Noc jakoś jednak mija i następnego dnia wpływamy do portu w Gdyni !

       

Dzień 16. Gdynia - Wrocław (pociąg).
Byłem pod wielkim wrażeniem, jak ten wielki kolos (prom znaczy się) manewrował w porcie, aby wpłynąc we właściwe miejsce. Imponujące.
Wyjazd z promu i jestem w Polsce !
Został jeszcze tylko pociąg do Wrocławia. Trwa Euro więc zastanawiam się, czy nie będzie problemu z dojazdem. Okazało się, że w pociągach było prawie pusto i tylko kilku irlandzkich kibiców świadczyło o tym, że nie jestem w przedziale sam.

To już koniec mojej wyprawy. Z jednej strony szczęśliwy, że dotarłem cało do mety, z drugiej strony żal, że to już koniec. Utwierdziłem się w przekonaniu, że granica takich podróży jest tam, gdzie kończy się wyobraźnia. Jakby to nie brzmiało, tak właśnie jest i planując następną trasę będę odważniejszy, gdyż ta trasa nie była taka straszna jak przypuszczałem. Każdy kto jeździ rowerem, nie tylko do sklepu po zakupy i lubi to, dałby sobie radę.

Kilka dni po powrocie zabrałem się do planowania trasy na przyszły rok :)


Trasa rowerowa 1830998 - powered by Bikemap 

Przejechany dystans. Licznik na rowerze pokazał ponad 1200km. Biorąc jednak pod uwagę fakt, iż trochę doliczał (sugeruję się słupkami na drogach) można przyjąc, że było to 1000km ze "sporym hakiem" :)